Premiera klipu Łysonżi / KPSN „Forfiter” była dla Browki Szpinaka okazją, by podzielić się wspomnieniami z podróży do Kostaryki.
„Za mną niesamowita przygoda. Kostaryka to piękne miejsce (o niezwykle urozmaiconej faunie i florze), wyśmienitej kuchni (trudno wymienić najlepsze potrawy, bo wszystkie były pyszne) oraz kraj uśmiechniętych ludzi (którym nie spieszy się nigdy i nigdzie – pewnie dlatego żyją tak długo). Przez trzy miesiące udało się nam zwiedzić praktycznie cały kraj: od plaż nad Pacyfikiem po Morze Karaibskie, wulkany, góry czy dżungle. Niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, ale aż 25% powierzchni stanowią Parki Narodowe. W Kostaryce czyha wiele niebezpieczeństw: węże, jaszczurki, pająki, krokodyle i wiele potencjalnych „kataklizmów” (aktywne wulkany, trzęsienia ziemi, powodzie czy tornada), ale w PL można umrzeć na zawał włączając wiadomości, więc wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma… Zresztą pomimo, iż trzęsienia ziemi występują tu dość często, to przeważnie są średnio odczuwalne. Kilka tygodni temu po jednym z melanży z lokalnymi ziomkami położyłem się spać (w stanie nieważkości) i nie zarejestrowałem trzęsienia ziemi. W Kostaryce, jak wszędzie – najbardziej niebezpieczni są ludzie, ale miałem okazję poznać wiele różnych osób i to dzięki nim czułem się bardzo komfortowo.Tutejsza kuchnia jest niesamowita: pyszne mięsa, owoce morza, świeżutkie owoce i warzywa (wiele trudno dostępnych lub niemożliwych do nabycia w Polsce, a nawet te dostępne smakują dużo lepiej). Nie sposób wymienić najlepsze potrawy, gdyż nie jadłem tu żadnego „średniego” dania i każdy posiłek był ucztą dla podniebienia. Na pewno zapamiętam Ceviche, czyli coś w rodzaju tatara ze świeżej ryby urozmaiconego cytrusami oraz lokalnymi przyprawami – „nic przy tym nie stało !”Pierwsze półtora miesiąca to była ciężka praca zdalna, głównie z uwagi na moje godziny wykonywania obowiązków odpowiadające strefie czasowej w PL – pracowałem od 23:00 do 7:00 czasu lokalnego. Z uwagi na ponadnormatywną aktywność nie było mi dane spać dłużej niż 3 godziny dziennie, ale nie zamierzam narzekać. Czas spędzany z żoną i córką był bezcenny, a dzięki lokalnym ziomkom udało mi się lepiej poznać tutejszą kulturę i zwyczaje.W Kostaryce piwko jest dwa razy droższe niż w PL, ale nie zaryzykuję stwierdzenia, że lepsze (nie, nie pije już Królewskiego, więc mam punkt odniesienia). W gorące dni wjeżdżała Michelada, lokalna „piwna mikstura” , czyli między innymi: wyciśnięta limonka + łyżeczka soli, zalewana zimnym piwkiem (mistrzostwo !).Winka dobre i tanie (szczególnie z krajów Ameryki Południowej) oraz wiele innych, rozmaitych tropikalnych trunków. Polecam również inne „produkty lokalne”, których jakość jest co najmniej satysfakcjonująca. Pomimo obecności licznej populacji turystów z USA, w Kostaryce język angielski nie jest specjalnie popularny, więc poczyniłem spore postępy w języku hiszpańskim. Generalnie moja aklimatyzacja przebiegła dość płynnie i odcisnęła piętno na lokalnej społeczności. Pomimo faktu, iż język polski jest dość skomplikowany, to w godzinach wieczornych, w San Jose (w parkach czy innych miejscach publicznych) można usłyszeć międzynarodowy zwrot : „Urywa Ryja” . Pura Vida Amigos.”